
Iskierka zgasła :) To tlące się uczucie, parzące czasem i przywierające do kości, w końcu przestało się żarzyć. Stąd też moje milczenie, cisza na blogu. Pisanie jest dobre, kiedy jest nam źle, kiedy potrzeba wyrzucić z siebie złe emocje. A gdy człowiek jest szczęśliwy, zamiast zostawać sam na sam z monitorem i cyberprzestrzenią, woli wykrzyczeć całemu światu "Jest dobrzeee!!!!". Jestem szczęśliwa i mówię o tym na każdym kroku, nie boję się zapeszyć. Mam tyle energii, że czasami obawiam się o swój stan zdrowia, może to jakaś hipomania?! :):) Jest wokół mnie mnóstwo ludzi, armia aniołów, a każdy w innej sferze życia. Kiedyś było źle, nie miałam z kim wychodzić, a życie toczyło się wokół pracy i wizyt u malutkiego chrześniaczka. Ot cała moja wieczorna rozrywka. Wracając do domu, mijałam auto K. pod pizzerią i chciało mi się płakać, że ja o godzinie 20 kończę swój dzień, a on się bawi. Życie uciekało mi przez palce, a ja bezradnie na to patrzyłam. Nie widziałam wyjścia z tej sytuacji. I nagle wszystko się odmieniło. Poznałam P. i zaczęłyśmy razem nowy etap w swoim życiu. Imprezy 2 razy w tygodniu, czasem 3. Dogadujemy się świetnie. Czujemy się w swoim towarzystwie rewelacyjnie. Pomagamy sobie, doradzamy. Nie wiem, na ile jesteśmy od siebie różne, a na ile podobne. Gdyby nie ona, zdziczałabym w domu... Zrzuciłam z siebie ciężkie okowy, zrzuciłam pancerz. Zaczęło się wariactwo! Biorę życie garściami, smakuję je, kosztuję, delektuję się, opycham wręcz :) Nabrałam pewności siebie, no bo schudłam 7 kg. Zmieniłam styl ubierania się, czuję na sobie spojrzenia mężczyzn i lubię to :)
Wczorajsza niedziela była fenomenalna. Po 3dniowym maratonie w K-K. obudziłam się o 12, przytaszczyłam laptopa na kolana i tak jeszcze leżałam sobie ponad godzinkę. GG aż wrzało... Smsy od rana "Jedziemy na łyżwy?", "Jak było na imprezie?", "S. jedziemy wieczorem oglądać gwiazdy?" Żyję !!!! Ja żyję !!! I choć nie ma w tym wszystkim tego jedynego, nie mam prawa czuć się samotna. Jest cudnie!
Wczoraj zaczęłam czytać... swojego bloga :) Listopad, grudzień, styczeń i luty, bo tyle zdążyłam. Najgorsze miesiące. Patrzyłam na to z totalnym dystansem, z daleka, tak, jakby nie mnie się to przytrafiło. Dziś emocje opadły całkowicie, nie ma ognia, płomienia, a nawet wątle tlącego się żaru. Gdybym teraz rozpoczęła pisanie tego bloga, całą tą farsę skwitowałabym jednym zdaniem "Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr", nie ma sensu do tego wracać, rozpamiętywać, rozczulać się.
Podśmiewałam się, czytając "już jest dużo lepiej, nie wchodzę na jego profil 2 dni!", "postanowiłam zacząć żyć swoim życiem", dziewczynko... tak to możesz powiedzieć dopiero dziś :) Ta lektura uzmysłowiła mi właśnie, że od jakiegoś czasu mam się wspaniale - psychicznie i fizycznie. Jestem szczęśliwa. Jestem uleczona. Jeszcze ostatnio będąc w lokalu M. patrzę, a za barem, stoi moja ulubiona ex dziewczyna K. Początkowo trochę się zdenerwowałam, bo przez cały nasz związek miałam na nią uczulenie. Ale z drugiej strony miałam okazję dobrze jej się przyjrzeć i śmiało stwierdzić, że nie jest wcale taką pięknością jak przedstawiał ją K. Wieeeeelki nos, świecąca się cera, grube wręcz i koślawe nogi + uwaga uwaga czarne zimowe kozaczki wooooooow wieś tańczy wieś śpieeeeewa :) Na sobie miała niebieską tunikę - rodem z targowego stoiska. Nigdy nie zapomnę jak K. powiedział mi, że wyglądam jakbym miała na sobie piżamę (ubrałam wtedy dzianinową, turkusową tunikę z Orsaya, za którą dałam 99 zł), a opisując swoją M. mówił - jej buty kosztowały na pewno z 500 zł!! Dziewczyna ubiera się na bazarze, ja nie wiem, czy im więcej falbanek tym facetowi wydaje się, że rzecz jest droższa? Kicz, kicz i jeszcze raz kicz. A ten facet... o Boże, znowu się zdenerwowałam :) Po prostu go nie trawię :) Ale nie za to, że mam poczucie krzywdy, tylko za to, że jest zwykłym tandeciarzem...Feeee :)
Dobrze odpocząć od upałów, ale jestem trochę zła, że pogoda popada ze skrajności w skrajność. Nie mogłoby być optymalnie ? Tylko albo rekordowe upały, albo nagły spadek temperatury i deszcz, deszcz, deszcz...Koty wylegują się całe dnie w domu, nie mając zamiaru wychylić nawet nosa za drzwi wejściowe. Zawsze, kiedy przychodzi taka szarówa, przypomina mi się szkolny klimat, mokry wrzesień i pożegnanie z wakacjami. Dziś spacerując po Empiku wwąchiwałam się w niezapisane kartki kolorowych zeszytów, przeglądałam śliczne okładki skoroszytów, ściskałam w dłoni ozdobne szkolne kalendarze... Z fascynacją przywołałam młodszą siostrę, podziwiając najnowsze kolekcje przyborów, jednak ona z niechęcią odmachała mi, chowając głowę między odległymi regałami z płytami DVD. Ona nie lubi "budy". Ja mogłabym wrócić się do szkoły jeszcze raz. I ciągle mam jeszcze w głowie zapach nowej myszki do mazania, woń podręcznika do polskiego i 'aromat' truskawkowego żelopisu z brokatem. Kiedy zaraz po maturze poszłam na studia, spotkałam na moim kierunku kilku ludzi nawet o 20 lat starszych. Sama nie wykluczam tego, że jako "rycząca czterdziestka" znów zasiądę w szkolnej ławie. Kto wie... :)
Okres intensywnej melomanii trwa. Bywają momenty, kiedy wsiadam do samochodu i popadam w irytację - lecą same beznadziejne piosenki. Nie mam też natchnienia na słuchanie czegokolwiek siedząc przed kompem. A teraz co jedna nuta to mi się bardziej podoba. Mam jakąś wzmożoną wrażliwość i większą tolerancję chyba :) Albo po prostu jak to zwykle bywa - gwiazdy prześcigają się w wyścigu na hit lata, a ja na tym korzystam :)
Trafiony, zatopiony. Wczoraj wieczorem ułożyłam się wygodnie na kanapie, wciskając pod głowę dwie puchate poduszki. Wzięłam do ręki gazetę i zaczęłam czytać artykuł, którego tytuł zachęcił mnie do lektury bardzo mocno.
Wróżka 06/2010 - "Dobra samotność":
"(...)Czy tylko z kimś możesz istnieć?
Mamy problem ze swoją odrębnością – uważa psycholog i psychoterapeuta Paweł Droździak. – O tym, że nie jesteśmy „częścią” swojej matki, dowiadujemy się jako dwu-, trzyletnie dziecko, nie wszyscy jednak ten etap w rozwoju przechodzimy bez konfliktu wewnętrznego. Niektórzy ludzie, niestety, do końca życia nie nauczą się żyć jako odrębne jednostki. I będą przechodzić od relacji do relacji – na przykład „odklejamy się” od matki, gdy znajdziemy partnera. A później rozstajemy się z jednym partnerem tylko wtedy, gdy znajdziemy następnego. Byle tylko nawet przez chwilę nie być samemu. Zawsze tkwimy w jakimś związku. W jakiejś symbiozie – jeśli nie z partnerem, to z rodzicem, z dzieckiem – nawet dorosłym. Ta organiczna potrzeba bycia wypełnionym przez kogoś wynika z poczucia pustki, z poczucia bycia niekompletnym. Szukamy swojej drugiej połówki, jakbyśmy sami nie byli wystarczająco pełni. Dla kogoś przekonanego, że tylko poprzez związek z kimś jest... kimś, samotność to najgorsza rzecza, jaka się może wydarzyć. To pustka bez dna, osamotnienie bez granic – trzeba jak najszybciej ją kimś wypełnić. (...)
Popłacz, zrozum, idź dalej
Po rozwodzie czy traumatycznym rozstaniu rozpaczliwie szukamy bliskości, podczas gdy terapeuci i psychologowie radzą, by pobyć rok, może nawet dwa lata samemu. Wpadając od razu z jednych ramion w kolejne, nie przeżywszy straty, jesteśmy jeszcze bardziej narażeni na kolejne zranienia. To dość powszechne zjawisko, że chcemy zastosować metodę klin klinem i leczymy rozstanie drugą osobą. Łatwo w to wejść, bo ratujemy w ten sposób poczucie własnej wartości: „ktoś mnie jednak chce”, „ja jestem ok”. Ale trzeba uważać, bo wszystko, czego nie udało się rozwiązać w poprzednim związku, przeniesie się na kolejny. I nasz partner zbierze wszystkie cięgi za poprzedniego. Dobrze więc pobyć samemu, zanim znów postanowimy być z kimś. Po co?
• By się dowiedzieć, „kim jestem”. Bez drugiej osoby, sama ze sobą.
• By pogodzić się ze stratą.
•By popłakać, nie zwracając uwagi na wszystkich, którzy mówią, że mamy być silni i wziąć się w garść. Nieprzeżyty ból rozstania wróci, nawet po 15 czy 20 latach. W kolejnym związku czy małżeństwie. Z innym partnerem.
(...) Tomasz Sobierajski, socjolog mówi: – Moje wszelkie rozważania na temat samotności mógłbym zacząć od bardzo mądrych słów Remarque’a, który powiedział kiedyś, że „samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa”. Do samotności, a raczej do tego, żeby pobyć samemu, trzeba dorosnąć. Umiejętność bycia samemu jest wyznacznikiem dojrzałości. Jeśli boisz się samotności, jeśli przeraża cię pusty dom, cisza, spędzenie czasu sam na sam ze sobą – to znaczy, że nie jesteś dojrzały. Kiedy tak odbierasz samotność, to każdy związek z innymi ludźmi, w który wejdziesz, nie będzie dojrzałą relacją, będzie egotycznym zagłuszaniem twojej samotności. Być samemu nie jest łatwo, jak pisał Carroll, samotność nie bierze jeńców – albo zabija, albo puszcza wolno. Jeśli jej nie oswoimy, to nas kiedyś zabije, a jeśli nauczymy się z nią żyć i z niej korzystać, to będziemy mieli w sobie wolność, jakiej nie da nam nikt.
Jesteś szczęśliwą wyspą...
Nie musisz być z kimś, by żyć – mówi psycholog Paweł Droździak. Nie jesteś połówką jabłka ani częścią wyspy – jesteś jej całością. Możesz kogoś zaprosić, by szedł razem z tobą, ale tak naprawdę życie spędzacie oddzielnie. Choć miło w tej drodze mieć towarzysza… "
Niedługo po rozstaniu, kiedy widziałam swojego ex z inną dziewczyną, trochę zazdrościłam mu, że ma kogoś, a ja wciąż nie. Kiedy w bardzo krótkim odstępie czasowym widywałam go z wieloma nowymi dziewczynami domyśliłam się, że nie potrafi żyć w pojedynkę. Nawet praktycznie nazajutrz po zakończeniu naszego 9-miesięcznego związku zaczął adorować jakąś laskę za pośrednictwem nk. Pewnie podobnie było z kolejnymi, skoro tak szybko zmieniał dziewczyny. Tak się normalny człowiek nie zachowuje. Widać, nie myliłam się w stwierdzeniach, że jest jeszcze niedojrzałym, nieodpowiedzialnym dzieciakiem o zachwianej równowadze psychicznej :) A ja ? Dawno już odbiłam się od dna i przestałam sobie wmawiać jaka to jestem beznadziejna. Znowu w moim życiu zagościła harmonia! Jestem gotowa na związek,ale bynajmniej nie w celu leczenia złamanego serca czy poczucia samotności...
Wieczorny seans filmowy.
Na wakacjach przestawiłam się ze spaniem - zasypiam późno, a rano mam problemy ze wstawaniem :) Jako, że z nadejściem lata skończyły się wszelkie moje ulubione seriale, przestałam ograniczać się do oglądania tylko jedynki, dwójki, tvn-u i foxlife'a. Zatem Canal + i HBO doczekały się mojej uwagi. Gatunki takie jak horror, thriller i sensacyjny od razu są przeze mnie odrzucane. Najbardziej lubuję się w lekkich, amerykańskich komediach. Kilka minut przed 22 ułożyłam się wygodnie w łóżeczku i zaczęłam sterować pilotem. Niebawem miał zacząć się obiecujący film, więc zaprzestałam szukania i cierpliwie czekałam na litery początkowe. "Gra dla dwojga" była swego rodzaju przewodnikiem po relacjach damsko-męskich.
Główna bohaterka, a zarazem narratorka doskonale znała psychikę mężczyzny, dzięki czemu wiodła szczęśliwe życie u boku wspaniałego partnera, często też służyła radą, gdy któraś z jej przyjaciółek cierpiała przez faceta. Opracowała nawet sposób na to, by po rozstaniu szybko odzyskać serce ukochanego wraz z... pierścionkiem zaręczynowym :) Metoda okazywała się niezawodna, do czasu. Pewnego dnia to właśnie główna bohaterka spotkała swojego faceta w towarzystwie swojej rywalki. Rozstali się, a ta dzień po dniu opisywała jak trzeba się zachowywać, by faceta odzyskać. Zaciekawiło mnie to bardzo, bo zaczęłam porównywać swoje zachowania do jej, no i niestety były one często inne. I tak np. pierwszego, drugiego dnia nie pisać, nie dzwonić, nie odbierać telefonów. Ja się złamałam nie raz :) Czwartego dnia wystroić się i zanieść mu jego rzeczy. Itp. itd.
Oczywiście było to fajnie ujęte w fabule, nie takie 'suche' jak ja tu opisuję. W każdym bądź razie oglądając film, zaczęłam analizować wszystko na nowo i znów przez chwilę myśleć o K. A już tyle czasu minęło! Troszkę się zasmuciłam, że gdybym inaczej to rozegrała... mogłoby być inaczej, ale nim film się skończył, zmieniłam zdanie.
Wieczór, dziesiąty dzień metody, wg której facet miał wrócić i czekać pod drzwiami bohaterki. Nie czekał. Załamana Shante poszła na drinka do baru, gdzie spotkała jego. Zapytała: "Czy żeby odzyskać serce mężczyzny wystarczy kilka prostych zasad?" Odpowiedział "Nie." i odwrócił się. Po chwili zastanowienia powiedział "Chyba, że ten mężczyzna ją bardzo kocha" i objął dziewczynę czule :).
Kurde! Co za morał! Dałam się wciągnąć w jakiś szablon zachowań, chciałam nauczyć się pewnych reakcji, które doprowadzają do celu, zapominając, że jeśli dwoje ludzi się kocha, to nie ma takiej siły, która przeszkodziłaby w ich wspólnym życiu. Stukam się w głowę od tego czasu za tą moją naiwność, za to moje zapomnienie... Bo przecież ta złota zasada nigdy się nie zmienia. Nie da się manipulować uczuciami, nie da się tego zrobić trwale. Szkoda mi tego czasu, w którym łudziłam się i liczyłam, że K. przyjdzie z przysłowiową różą w zębach. Jeśli by mnie kochał, nie chciałby odejść. Jeśli nie czuł nic do mnie, to po co mi taki mężczyzna ? Nie ma o czym mówić, jego temat jest definitywnie zamknięty.
Co teraz?
Oj na prawdę, skończyły się czasy gonienia za facetami. Nie chcę już związku opartego na przepychankach i walce o przewagę emocjonalną nad partnerem, okazywania kto jest twardszy, komu bardziej zwisa. Chcę związku, w którym odpocznę. Chcę ramion, w których skryję się przed światem. Chcę poczucia, że nawet podczas jesiennych przeziębień, usmarkana po kolana, będę podobać się swojemu mężczyźnie, hahah! :):) Nie chcę rywalizacji, chcę współpracy. Nie chcę chodzenia własnymi ścieżkami, chcę iść wspólną drogą w tym samym kierunku, z Nim. Jestem gotowa na miłość i zasługuję na nią.

Z horoskopu anielskiego (mój ulubiony "doradca" nie mający nic wspólnego z pseudo-wróżbami):
"Zaczyna się nowy okres w twoim życiu. Będziesz więc potrzebować nowych marzeń i nowych celów. W natłoku różnych ważnych i nieważnych spraw poświęć trochę czasu, aby usiąść przy kawie czy herbacie i zastanowić się czego oczekujesz od życia w najbliższym czasie.
Jakie są twoje nowe cele? Zwróć uwagę na te rzeczy, które już w życiu udało Ci się zrealizować. Nawet jeśli ego Ci podpowiada, że to niewiele, wiedz, że to naprawdę sporo. A możesz osiągnąć jeszcze dużo więcej."
Kurde, tak dokładnie czuję się ostatnimi czasy (a horoskop przeczytałam dziś, więc nie ma mowy o sile sugestii). Czuję w powietrzu zapach zmian, czuję, że zaczyna się nowy etap, kolejny rozdział i wiem, że mam na niego wpływ. Kilkakrotnie też analizowałam swoje sukcesy w realizacji marzeń i celów - moje ego do skromnych nie należy i bez wyrzutów sumienia uznałam, że osiągnięcia w tej dziedzinie mam spore :) Marzenia się spełniają. Wiem to, choć czasem zapominam się i tracę wiarę, że osiągnę wymarzony cel. I niech mi nikt nie mówi, że bujam w obłokach :)
Na chwilę obecną marzę, by spełnił się dzisiejszy sen :) Gdy go wspominam, rozpływam się jak masełko na rozgrzanej patelni ;) Otóż śnił mi się cudowny mężczyzna, a szczęście, które towarzyszyło mi gdy byłam u jego boku jest nie do opisania. Obudziłam się w niesamowicie dobrym nastroju, a wspomnienie owego nieznajomego w ciągu dnia, powodowało swego rodzaju rozanielenie i uczucie błogości :)
Dziś zaczynają się dla wielu wakacje. Ja już wakacji nie mam, za to urlop owszem :) Mój już dobiegł końca - tydzień na Majorce pozwolił zregenerować siły i naładować akumulatory.
Ostatnio pisałam, że kończę z nienaturalnym dla mnie stanem ducha i wracam do siebie - odczuwania permanentnego, chronicznego szczęścia. Z ulgą ogłaszam, że dziś doszłam do fajnych wniosków. 7 miesięcy opartych na rozpaczaniu, wspominaniu, analizowaniu, zło-życzeniu i zazdrości umknęło mi przez palce, nie wiem kiedy. Natomiast 3 tygodnie harmonii, spokoju duszy, wiary, nadziei i miłości do siebie oraz otoczenia, dały wrażenie, iż czuję, że żyję ! Zatem najważniejsze, by wkroczyć na właściwe tory, nie dać się lękowi i myśleć pozytywnie. K. napisał na nk w 'o sobie', że lubi pokonywać co raz to trudniejsze bariery w życiu. Ja nie znoszę. Zamiast skupiać się na ich pokonywaniu, wolę pracować nad tym, by ich nie było! Nie potrzebuje udowadniać sobie ani innym, że jestem silna, niezniszczalna, boska, sprytna, cwana, ambitna. Zatem pokonywanie barier (hobby pana K.) moją pasją nie jest bynajmniej.
Lada dzień będę miała taki sprzęt foto że u-u-u :) Zaczną się wojaże i trzaskanie fotek :) Tylko dajcie mi słońce... Tak tęsknię za ładną pogodą... Już połowa roku, a Matka Natura nas nie rozpieszcza. Jeszcze niech się zsypie śnieg w październiku i będzie cudownie!
Jak fajnie, znowu wpadłam w rytm imprezowy :) Tak po za tym nie wiem co pisać, wydarzyło się sporo różnych rzeczy, incydentów, sytuacji, które ciężko ogarnąć mi po dość sporej przerwie. Może uda mi się wpaść na nowo w rytm pisania, jeśli jeszcze nie teraz, to na pewno jak się zakocham :)
Czarne chmury odeszły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki :) Tak oto nad moim małym światem zaświeciło gorące słońce :) Jeszcze wczoraj pisałam o huśtawce nastrojów. To nie tak, że przed chwilą byłam w mega dole, a dziś tryskam optymizmem. Wczoraj był rollercoaster, dziś jest trampolina, która wystrzeliła mnie w obłoki :):) Nie spadnę już, by po raz kolejny odbić się w górę. Tendencja wznosząca będzie od dziś trwać, dopóki starczy mi sił. Na wszelki wypadek obiecuję leczenie :D - jeśli za parę dni jednak wpadnę w przygnębienie, zacznę poważnie obawiać się, że cierpię na psychozę maniakalno-depresyjną :)
Ot, zaczęło się od paru stron mojej ulubionej książki. Niebawem dostałam telefon - wesoły głos w słuchawce obwieścił mi dobrą nowinę :) Potrzeba mi było jakiejś iskierki nadziei - mój ulubiony stan ducha, kiedy mam i wiarę i nadzieję i miłość. I tak oto trzy cnoty boskie na powrót zagościły w moim sercu :) Nawet dziś pierwszy raz od kilku miesięcy poczułam wdzięczność do losu, że postawił na mojej drodze K. Sama go sobie przyciągnęłam i sama też go odepchnęłam. Bo pozytywny stan ducha nie pozwala zakorzeniać się nienawiści, zazdrości, złości, zawiści.
Życzę wszystkim by byli tak szczęśliwi jak ja dzisiaj. Nie wygrałam na loterii, nie oświadczył mi się żaden Enrique, nie wypiłam alkoholu - po prostu mam wiarę, nadzieję i miłość. Błogo :)

Kurde, 7 miesięcy temu rozstaliśmy się, a ja nie potrafię nadal odciąć się od przeszłości :( Nigdy, przenigdy nie miałam tak długotrwałej załamki. Nigdy nie łamał mnie żaden dół dłużej niż 24 h. Owszem, towarzyszyły mi różne zmartwienia, małe i wielkie, ale nigdy nie zgniatały mnie jak kilkutonowy buldożer. Były sobie gdzieś tam w tle, niczym rzep u psiego ogona. A tymczasem od momentu zerwania czuję się jak wielki, wieeeeelki balon, non-stop napełniany powietrzem. Jego ścianki stają się co raz bardziej napięte, wydawałoby się, do granic możliwości. Kiedyś potrafiłam zdominować swoje życie pozytywami, które napędzały mnie do istnienia, teraz sama dałam się zdominować czarnym myślom. Jest mi ciężko...Tylko czasami mam chwile, gdy wracam "do siebie", napełniona nadziejami na lepsze jutro. Zwykle jest to tylko gra pozorów...
Znowu przyszło mi płakać
za to, że chciałam się śmiać,
tysiąc razy oddawać
to co trafiło się raz.
Makijaż jak zawsze,
by ślady łez zatrzeć
niech nie widzą, że płaczę.
Powieki są po to,
żeby nie patrzeć
jak odchodzisz na zawsze.
Znowu muszę udawać
uśmiech przemycić na twarz,
że to nic, że to tylko taki stan
że ja tak mam.

Jaki cudny poranek... Gdyby nie ból brzucha przebijający się co raz mocniej mimo zażytej tabletki, byłoby jeszcze piękniej :)
Do wszystkich okien dobija się ściana soczystej zieleni romansująca z silnymi, jasnymi promieniami słońca. Liście wirują na wietrze, każdy jeden z osobna pulsuje życiem, nasączony wiosennym deszczem...Wiosna. Chciałoby się zatopić na chwilę w miękkiej trawie, gdzieś na polanie otulonej lasem, tak jak w czasach dzieciństwa. Ale świadomość istnienia różnych ohydnych żyjątek, kleszczy, mrówek i żuczków, skutecznie blokuje mnie przed takim beztroskim, błogim lenistwem na łonie natury. Szkoda. To są właśnie wady dorosłości i szerszej wiedzy ;-)
Zastanawiam się ostatnio nad tą 'szerszą wiedzą', a raczej świadomością. W powyższym przypadku świadomość blokuje pewne naturalne, intuicyjne zachowania, ale wyższa świadomość pozwala spojrzeć na życie z całkiem innej perspektywy niż do tej pory. Filozofia Zen (jak i pewnie wiele innych filozofii Dalekiego Wschodu) głosi, że źródłem wszelkiego cierpienia i bólu jest... umysł. Zgodziłabym się z tym bez wahania. Trzeba chyba uznać, że żyjemy w matrixie i zamiast przejmować się wszystkim do szpiku kości, pokryć ciało woskiem z kaczej pupy, by problemy życia codziennego po prostu po nas spływały :-) I będzie żyć się łatwiej? Na pewno. Ale teraz - jak to zrobić :-)
Mistrz i uczeń wędrują przez góry. Spotykają kobietę:
- Nie mogę przejść na drugi brzeg - mówi zmartwiona.
- Przeniosę cię - odpowiada mistrz.
Przeniósł kobietę przez wodę i wraz z uczniem wrócili na swój szlak. Wędrowali w milczeniu kilka godzin, gdy wrócili do świątyni, również milczeli. W końcu zatroskany uczeń odezwał się:
- Mistrzu, przecież my, mnisi nie powinniśmy mieć kontaktu z kobietami...
- Ja przeniosłem kobietę przez rzekę i postawiłem ją natychmiast po dotarciu do brzegu, a ty nadal ją niesiesz - odpowiedział.
Niezapowiedziana kartkówka z ostatniej lekcji dziś wydaje mi się pestką w porównaniu z kolokwium. Wczorajsze obowiązki i szkolne stresy zdają się być dzisiaj minioną sielanką. Zatem aktualne trudy pracy i odpowiedzialności jutro zapewne okażą się niczym strasznym. To jest życie, a życie w cale nie jest złe...
To już nie pierwszy dotyk wiosny, to już nie nieśmiały promień słońca, to nie zapowiedź końca zimy, to po prostu wielkie, zielone, pachnące i kwitnące boom czyli wiosna na całego :) Maj za pasem, jeden z piękniejszych miesięcy w roku. Zawsze chciałam mieć dziecko z maja :) Będzie mnóstwo tematów do fotografowania, mnóstwo ciekawych miejsc na plenery i okazja na testowanie wypasiooonego sprzętu foto :) [kupno planowane początkiem miesiąca].
Widziałam ostatnio K. Wyglądał b e z n a d z i e j n i e. A tak w ogóle to kompletnie już o nim nie myślę. I tak jest lepiej. Jest dużo więcej osób wartych moich myśli, zatem nie zaprzątam sobie głowy żadnymi odpadami :)
Biorę głęboki wdech i znów zaczynam być sobą. Uwielbiam ten stan!

Coraz bardziej niepokoję się o Pokemonka. Pisała, że przez 10 dni nie będzie mieć neta, dziś mijają 2 tygodnie, a do tego nie odpisała mi na smsa wysłanego przedwczoraj. Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Nie może być inaczej.
Kochany chrześniaczek M.(na zdjęciu obok) rośnie jak na drożdżach, jest zabójczo przystojny, zalotnie się uśmiecha i jestem przekonana, że za kilkanaście lat będzie łamaczem kobiecych serc :) Bardzo za nim tęsknie, nie widziałam go już 2 dni, bo przeziębiłam się (chyba zawiało mnie podczas niedzielnej wyprawy na rowerze), ale już jutro odwiedzę mojego pierożka :) Tak bardzo cieszę się, że ten Nowy Człowiek trafił się właśnie naszej rodzince. Za nic w świecie nie chciałabym, by kiedykolwiek działa mu się jakaś krzywda. Będę oczekiwać niecierpliwie następnych dzieci moich sióstr, brata i swoich, bo każde kolejne dziecko to po prostu kolejny KTOŚ do kochania! Póki co mamy tylko małego M. więc pewnie będzie rozpieszczony... na maxa :)
Robię trzynastą godzinę, bo w zasadzie znów nie mam planów na wieczór. Jeśli mam oglądać TV to już wolę pracować. Ale kiedy zrobi się ciepło, a ja wydobrzeję, wsiadam na rower albo pospaceruję z psem. Dziś u nas przez chwilkę sypał śnieg, w tamtym roku, dokładnie o tej porze już się opalałam!
Przez jakieś 5 min miałam dziś okazję obcować z 'moim przystojniaczkiem' B. :) Booooziu jaki on słodki :) Tak pocieszny i sympatyczny chłopak, że aż trudno opisać. I love u man, wpadnij znowu :):)
Kurcze, ostatni raz pisałam 9 dni temu, a od tego czasu miałam mnóstwo ciekawych rozważań, spostrzeżeń, uwag, wniosków, których napisanie na blogu odkładałam na później. Stąd też zrozumiałam powody powstania Twittera, na którym nic nie odkłada się na potem :) Chodź nigdy nie korzystałam z tego serwisu (ani z naszego spolszczonego 'śledzika' [żal :)] ), to poważnie zastanawiam się nad wcieleniem w życie publikowania tutaj krótkich wpisów na zasadzie "co mi ślina na język przyniesie". Bo na prawdę szkoda mi niektórych przemyśleń i refleksji, które odeszły już w siną dal :).
U mnie wszystko w porządku, zrobiłam kurs fotografa liturgicznego o którym już wspominałam wcześniej i dzięki temu mam prawo robić zdjęcia podczas ceremonii zaślubin, chrztów i komunii :).
Jutro z kolei idę na wesele, ale tym razem nie ma to nic wspólnego z zawodem. Wracając jeszcze do zdjęć - znów przychodzi mi mnóstwo pomysłów na sesję i z niecierpliwością przebieram nogami, nie mogąc doczekać się zleceń. Mam wielką motywację tworzenia czegoś niebanalnego, niesamowitego, wyjątkowego. Na szczęście, bo już martwiłam się swoim 'spadkiem formy'...
W ogóle to przy okazji naszej narodowej tragedii, natrafiłam na profil Evy Longorii na Facebooku, która złożyła za pośrednictwem tego serwisu kondolencje Polsce. Jest jedną z bohaterek mojego ulubionego serialu, który oglądam z zapałem, każdej niedzieli na Fox Life :) Niezmiernie wzruszyły mnie jej zdjęcia z komórki, których wrzuciła dość sporo do galerii. A to szczególnie: Walentynki. Nie ważne kim jest człowiek, jak daleko zajdzie, ile zarabia, czym się zajmuje, gdzie mieszka - każdy kocha i chce być kochany, bo miłość jest sensem wszystkiego.
Tak sobie wymyśliłam kilka tygodni temu, że już nigdy nie wyleję łzy przez żadnego chłopaka. Do tej pory byłam stanowczo zbyt wrażliwa i mimo swej siły i niezależności na co dzień - zniewolona przez uczucie i uzależniona od ukochanego. Nie tędy droga. Ja wiem, że łatwo się mówi, nie chodzi o to, że będę liczyć każdą jedną łzę, jeśli taka się zdarzy, i za każdą będę siebie karać policzkiem. Chodzi o sam fakt, by nie dać się zmanipulować, nie opierać całego świata na tej jednej osobie i jej też podporządkowywać całego świata. Bo później wychodzi z tego to, co wychodzi.
Jak zaraz po zerwaniu przeklinałam całą ludzkość płci męskiej, nie mając ochoty na jakiekolwiek z nimi kontakty (chyba to naturalne), tak teraz na prawdę tęskni mi się za kimś bliskim. Tylko niech za grosz nie przypomina w niczym tego skończonego idioty K. Przede wszystkim szukam teraz dojrzałości (słowo obce dla K.). A wiąże się ona z odpowiedzialnością za czyny i słowa, z pewną stałością jeśli chodzi o wybory i brakiem naiwności (w deseniu "Będę zarabiał 1500 zł/mies. i wybuduję dom bez kredytu").
Jadę ostro po moim ex, sama przecież nie jestem bez skazy, ale nikt mu nie broni oczerniać mnie za plecami, a na mur beton robi to wśród znajomych. K. jest zbyt przewidywalny. O jego byłej lasce nasłuchałam się dużo za dużo, łącznie z tym, że "Pojechali z mężem kiedyś pod namiot i dupczyli się całą noc bez zabezpieczenia". Myślałam, że mu oczy wydrapię po tym tekście, wykrzykując, że nic mnie nie obchodzą szczegóły z życia seksualnego jego byłej dziewczyny i jej męża! Same przyznajcie, że trzeba mieć najarane we łbie, by bez ogródek mówić o takich rzeczach. Ale zmierzam do tego, że cały związek ze mną żalił się na poprzednią laskę, ile to mu krzywdy nie zrobiła, jaki on biedny, oszukany, zdradzony, nabity w butelkę, zaangażował się, a ona go nie kochała. Zrobił to samo i pewnie teraz ją zrozumiał, bo mimo, że tyle 'krzywdy mu wyrządziła', nadal liże jej tyłek wpisując pochlebne komentarze na jej profilu. Dlatego też wiedząc, że temat jego byłych był tematem przewodnim związku, jestem pewna, że każdą kolejną laskę nabiera na ten sam sposób, biednego, skrzywdzonego, małego K. Wrrrrrrrrrr jak ja go nienawidzę! Jestem dziś jakaś nabuzowana od rana i gdybym go spotkała na ulicy, pewnie nakopałabym mu do tyłka :) Raz na zawsze trzeba skończyć temat tego żałosnego kolesia, bo nie mam już sił na serwowanie sobie codziennie porannych mdłości, które są reakcją na wspomnienie o nim. Jak Boga kocham, na myśl o K. zawsze zbiera mnie na wymioty.
Apropos Boga. Panie chroń mnie przed takimi ludźmi jak K. a ześlij mi kogoś, dzięki komu odzyskam wiarę w miłość.
Ps. eM. powodzenia na egzaminie :)
Oczywiście informacja o zamknięciu bloga była żartem, marnym żartem :) Nie zamierzam rezygnować z pisania tutaj. Obiecuję, że za rok wymyślę coś ciekawszego z okazji Prima Aprilis.
Dzisiejszy dzień jest dla mnie niezwykle wyjątkowy i cudowny. Kilka dni temu czułam, że właśnie chyba nadchodzi ten czas, kiedy urodziny przestają mnie cieszyć. Kiedy zegar tyka co raz głośniej... Wiele osób wpada w nostalgiczny nastrój (np. moja siostra :)) podczas swojego święta, ja nigdy tak nie miałam... Przecież to jedyny w roku taki dzień, nasz dzień, wszyscy o nas się troszczą, albo przynajmniej są mili :) Niedawno zaczęłam się martwić tym, że to już 24 rok mojego życia, a ja nie mam zbyt kolorowych perspektyw na przyszłość. Dziś już tak nie myślę. Nie miałam czasu by popaść w zły nasatrój. Z samego rana odsłoniłam okno i leżąc jeszcze w łóżku, łapałam ciepłe promienie wiosennego słonka. Później weszłam na nk i przeczytałam kilka na prawdę cudownych życzeń i wzruszających słów. Chętnie wkleiłabym je tutaj, ale nie chcę by google wskazały odnośnik do mojego profilu (to stwarza jakąś szansę dotarcia do mojego bloga przez osoby niepowołane). Sam Enrique napisał do mnie życzenia po hiszpańsku. W domu zostałam obsypana słodkościami i zaskoczona niespodzianką: pysznym tortem z niegasnącą świeczką :) Zadzwoniła też ukochana kuzynka z życzeniami. Popołudniu pojechałam na grób babci, zamknęłam oczy i przeniosłam się w myślach na ławeczkę pod orzechem. Szczekanie psów, śpiew ptaków i mnóstwo innych dźwięków wsi, przywołały mi wspomnienia sprzed lat, że aż łza zakręciła się w oku...Niedawno zadzwoniła jeszcze eM. Bidulka wylądowała w szpitalu - mam nadzieję, że atak bólu już Ci się nie powtórzy :(
Teraz już szykuję się do snu. Dzień się kończy, następny taki dopiero za rok... Ile się zmieni ? Nie wiem. Chciałabym, by wiele i tylko NA LEPSZE :)
Chciałabym spotkać miłość swojego życia i być dla tego kogoś 'odpowiedzią na modlitwę'. Czuć się w jego objęciach, jak w ramionach Anioła.
Kiedyś na prawdę niewielu facetów mieściło się w moich kryteriach. Teraz jadę samochodem, idę ulicą i widzę mnóstwo przystojnych facetów. Niejeden zdoła mnie oczarować swoim uśmiechem, jak np. pan B. :)
_________________________________
Wszystko cudownie, aż nie chcę psuć tego wpisu tym, co siedzi mi w głowie. Jako, że nie potrafię dusić w sobie emocji, powiem to. Krzysiek nie złożył mi dziś życzeń. Spodziewałam się tego na prawdę, ale nie rozumiem dlaczego, bo przecież nie rozstaliśmy się w wyniku jakiegoś skandalu, nie uderzyłam go w twarz, nie wydrapałam oczu ani nie zwyzywałam. Nie zdradziłam, nie okłamałam, nie skrzywdziłam. Zatem co ja mu takiego zrobiłam, że traktuje mnie jak wroga? Nic moi drodzy (raczej "moje drogie"). Krzysiek jest po prostu zwykłym ch**** i muszę się z tym pogodzić. Nie potrafię myśleć o nim ciepło, na samo jego wspomnienie chce mi się wymiotować. Nienawidzę go. Sam na to zapracował. Po dzisiejszym dniu myślę o nim jeszcze gorzej. Przez kilka lat człowiek, którego zraniłam, wysyłał mi życzenia urodzinowe. Teraz człowiek, który po rozstaniu stwierdził, że miesiące spędzone ze mną były najcudowniejszym okresem w jego życiu, nie potrafi nawet napisać "100 lat". A po co mi to teraz ? Po nic. Byłam po prostu ciekawa, czy jest takim frajerem jakim się wydawał. Niestety jest. I tylko przykro mi z tego powodu, że żywię do kogoś tak negatywne uczucia. Myślę, że jestem blisko tej granicy, w której znika nienawiść, a pojawia się już tylko samo współczucie do tej biednej, nieszczęśliwej i zdegradowanej istoty.
Z przyczyn osobistych zamykam bloga.
Jak ochłonę, wszystko Wam wytłumaczę.
Jak dobrze wstać skoro świt!!! Cudownie dziś po 5 rano śpiewały ptaki, ach cudownie ! Jedna z piękniejszych melodii natury obok zimnego potoku ślizgającego się po różnokształtnych kamieniach i strzelających na wietrze blaszkach liści.
Mam w końcu TV w pracy, wczoraj czas zleciał niewyobrażalnie szybko. Dzień Dobry TVN, Rozmowy w toku i kilka innych. A mimo to od wczoraj mi jakoś smutno, bo być może niechcący natrafiłam na wieści o K. Nie były mi potrzebne, ale też zdaję sobie sprawę, że brak informacji wcale nie równa się bezczynności w jego życiu. Im mniej o nim wiem, tym bardziej wydaje mi się, że nic nie robi. Denerwuje mnie to, że po 5 miesiącach jeszcze tak mocno mnie ściska w środku, kiedy ktoś poruszy jego temat.
W sobotę pojechałam na zakupy do CH. Pochodziłam kilka godzin po sklepach, a że zapomniałam telefonu, czasu wcale nie liczyłam. W drodze powrotnej zahaczyłam jeszcze o supermarket. Wychodzę ze sklepu, klikam przycisk od centralnego zamka, a auto nawet nie drgnie. Ani nie zapaliły się na sekundę lampy awaryjne, ani nie zareagowały zamki w drzwiach. Gładko wkładam kluczyk do drzwi, ale nie mogę przekręcić w żadną stronę. Czasem działo się tak, że drzwi dało się otworzyć tylko z pilota, za to bagażnik trzeba zamykać ręcznie. Wiedziałam, że nie przekręcałam zamka w bagażniku, zatem zbliżyłam się do tyłu, by tamtędy otworzyć drzwi. Bagażnik zamknięty!! Myślę sobie "No to fajnie..." Dzwonie do taty, by przyjechał z zapasowymi kluczykami, bo mi się jakaś blokada włączyła. Czekam przy aucie z 3 opakowaniami mrożonego ryżu po meksykańsku ułożonymi na dachu i co chwilę naprzemiennie to naciskam pilota, to próbuję otworzyć drzwi kluczykiem. Już chciałam demontować obudowę i sprawdzić czy wszystko dobrze styka, kiedy to popatrzyłam przypadkowo w głąb auta. Ładowarka samochodowa? Dziwne, nie wożę... Patrzę n a tylną kanapę - totalny bałagan, porozrzucane robocze ciuchy. Głęboki wdech. Dobra... Powolutku odchodzę do auta obok... Tak! Tutaj zadziałało otwieranie pilotem do strzału...Wsiadłam do auta i aż łzy poleciały mi ze śmiechu i wstydu ;) Pewnie kiedy ja dobierałam się do cudzego auta, moje, dwa miejsca dalej posłusznie migało awaryjnymi światłami, przy stu kliknięciach na pilota :)
Anonimowy komentarz: "Krzysiek wie co tu wypisujesz i mamy z ciebie niezly polew hahahahah"
A jakim cudem pan K. miałby się dowiedzieć o moim blogu? Nie ma opcji, pozostaje mi sądzić, że to kolejna daremna prowokacja. Tylko dowody byłyby w stanie przekonać mnie, że 'wy'(??) macie rację. Wtedy zupełnie nie wiedziałabym z czego 'macie polew', na jego miejscu nie byłoby mi wesoło, gdybym czytała o sobie tak bolesną prawdę.
Ostatnio piszę rzadko, a wynika to z nawału pracy. Robię po 12 godzin dziennie (5 dni w tygodniu + sobota - ok 9 h) , potem szybko biegnę do siostry i Maksia, a gdy wracam - nie zasiadam nawet przed monitorem, bo jestem tak zmęczona. Wstaję o 5:30 i znów kolejny dzień. Do świąt będzie jeszcze takie szybkie tempo, później zamierzam już pracować po 10 h. Sama reguluję sobie czas pracy, a gdy mam duże wydatki, pracuję całymi dniami :) I tak już od ponad dwóch tygodni :)
Od czasu do czasu włączam na stanowisku laptopa, tylko po to, by pośledzić nowe losy mojego Pokemonka i przeczytać bloga panny eM (Biedronki rulezzz). A jak już spędzam tą chwilkę na kompie, to rozglądam się za ofertami wakacji w Hiszpanii. Tak oto pobyt w średniej klasy hotelu kosztuje dużo, dużo więcej niż wynajęcie na własną rękę apartamentu w pierwszej linii od plaży. Widok na morze za free. Już w tamtym roku przymierzałam się do wynajęcia domku, a w tym chyba się na to skuszę. Tylko jest jeden problem - samolot z Malagi wylatuje o 4 nad ranem (Norwegian ma same takie chore godziny!) i nie wiem kiedy trzeba będzie opuścić mieszkanko... Nie chcę czekać na lotnisku 10 h tylko temu, że nam się 'doba hotelowa' skończyła :)
Już widziałam siebie opaloną na czekoladkę, siedzącą na sofie (którą wklejam poniżej) z laptopem i dodającą nowe foty na nk z pozdrowieniami z wakacji :) hahahhaha. Tak bardzo zamarzyłam zarezerwować śliczny apartament, jednak miły pan z agencji uprzedził mnie, że naprzeciwko (jakieś 3 m od "mojego" apartamentu) buduje się domek, a prace będą trwać od rana do wieczora z przerwą na siestę. Ostrzegał, że będzie dość głośno... Kurde, wiecie co? Hiszpania jest jedynym krajem Europy Zachodniej w którym byłam i w którym od razu zauważyłam ogromne różnice w stosunku do Polski. U nas biura podróży robią wszystko, by sprzedać wakacje. Koloryzują fakty, dodają zdjęcia najładniejszych pokoi, a później okazuje się, że obiekt ma 100 niewyremontowanych pomieszczeń, a to ze zdjęcia akurat jest po remoncie. Bajerują, chwalą, obiecują, zachęcają. Żeby tylko sprzedać...A w Hiszpanii ? Nikt nie każe wspominać o dyskomforcie związanym z budową w najbliższej okolicy. Ale klienta się szanuje. Oni i tak wynajmą ten apartament, ale komuś, kto na własną odpowiedzialność zgodzi się na panujące tam warunki. A ludzie się godzą, bo znalazłam tylko 1 wolny termin i to początkiem czerwca, reszta zarezerwowana. Choć planuję całe dnie spędzać na plaży, jednak dźwięk wiertła i betoniarki mnie zniechęca. Do tego tumany kurzu wpadające do salonu przez otwarte drzwi, ech :) Tym bardziej, że jest wiele równie ciekawych alternatyw.
Jeszcze jedna sprawa. We wtorek po pracy wchodzę na nk by skontrolować sytuację, patrzę, a tu pan K. w rubryce "goście". Godzina 16:37. Dałam na niewidoczny, by sprawdzić czy jestem dalej zablokowana i okazało się, że tak. Co tam, mam go w d... :)
Dziś o 5:30 poranne sprawdzanie nk przy kawie, a tu zaproszenie z wczoraj od 'ślicznych blondynek'. Liczba znajomych: 30, w tym kilka kont fikcyjnych, kilka lasek z mojego miasta, a kilka z jego wsi, do tego była dziewczyna na którą miałam alergię, która mieszka w jeszcze innej wiosce. "Wiek" konta fikcyjnego taki sam jak pana K. Co najmniej podejrzane. Zaproszenia ani nie przyjęłam, ani nie odrzuciłam, po prostu zablokowałam ten profil, w informacji podając argument "bo zupa była za słona".
A oto wspomniane zdjęcia apartamentu o powierzchni 42 m :), do którego wybiorę się za rok, może dwa kiedy już budowa obok będzie ukończona ;)
I've got the power! Wiosna idzie ;) Godzina 9:00, 13 stopni w cieniu :) Straszą, że w niedziele będzie 18 :) Chyba wystawię buźkę na słońce, ale już widzę ile mi piegów przybędzie...
Odebrałam wyniki, morfologia i OB super - podobna jak 3 lata temu, więc to, że jem tak śladowe ilości mięsa, wcale nie wpływa na mój stan zdrowia, anemia na razie mi nie grozi ;) Tylko oczywiście jako perfekcjonistka mam pewne 'ale' do poziomu cukru. Norma jest od 60-105 mg a ja mam 92,7 mg (3 lata temu 90 mg). Czemu tyle, skoro nie jem słodyczy i nie słodzę kawy :( Wprawdzie w owocach jest fruktoza, a w posiłkach węglowodany, no ale 3 lata temu to ja się żywiłam tylko czekoladą, a jakoś miałam mniejsze stężenie :) Do tego, poziom hormonu tarczycy TSH 3 mam 4,0, gdzie norma jest od 0,27 - 4,7 ;( Gdybym miała jeszcze wyższą, wskazywałaby na niedoczynność (wzrost wagi i słaba przemiana materii, a to by się zgadzało, bo choć nie tyję, to chudnę bardzo opornie :P) No na prawdę, jak na zmianę sposobu odżywiania od początku roku, to ja już powinnam mieć z 5 kg mniej. Jednak wszystko mam w normie i mieści się w granicach, więc w sumie nie wiem sama why panikuję ;)
A jeśli chodzi o ten tydzień, to w telegraficznym skrócie:
- Ukradłam w aptece fajną gazetę "Moda na zdrowie", która leżała na stoliku z ulotkami. Dopiero po kilku dniach czytania i zachwycania się "fajna ona", zerknęłam na okładkę, gdzie pisało "Cena: 5 zł". Ups.
- Pierwszy raz widziałam całujących się mężczyzn, nie dość, że w biały dzień, to jeszcze na wsi liczącej kilka tysięcy mieszkańców. Anonimowości to oni chyba tam nie zachowają. Nieprzyjemny to widok, ale co zrobić.
- Postanowiłam wrócić do nauki hiszpańskiego. Na razie tylko postanowiłam, ale przez weekend odkopię wszystkie książki i od poniedziałku nauka! Mózg też trzeba ćwiczyć, a ostatnio się mocno rozleniwił.
- Widziałam na własne oczy idealnego, dojrzałego mężczyznę. Oj... pan grzechu wart :-) Ja bym mu się nie oparła ;-)
Przed 8 idę na badanie krwi, więc nie mogę ani wypić kawy, ani zjeść jabłuszka. W wyniku nudy, natchnęło mnie, by odwiedzić kafeterię. Tam, na którejś z kolejnej stron w kółko drążonych tych samych tematów, natrafiłam na post "Jaki jest mężczyzna lew?". Ktoś pytał o facetów z końca lipca (K. urodził się także pod koniec miesiąca). Otwierałam oczy ze zdziwienia, przytakując kolejnym wypowiedziom, nie pozostawiającym suchej nitki na zodiakalnych lwach! Nie chciałam określać go nawet namiastką tego co tam przeczytałam, jednak fakt faktem, trzeba się z tym zgodzić całkowicie. Proszę bardzo, to jeden z konkretniejszych cytatów:
"Cechy charakteru: skrajny egoizm, nieliczenie się z uczuciami kobiety, nie branie w ogóle pod uwagę tego, czego ona pragnie, brak szacunku dla kobiet (włączając w to kobiety z własnej rodziny), uwielbianie bycia w świetle jupiterów i zmyślania niby prawdziwych historyjek, władczość i na każdym kroku narzucanie kobiecie swojego zdania, tyrania, podstępność, uważanie się za lepszego od innych, niedocenianie niczego, co się dla niego zrobiło, mściwość, okrucieństwo, uważanie, że wszystko po prostu mu się należy, bajerowanie kobiet, niestabilność uczuciowa (to i tak za duże słowo, bo oni nawet nie wiedzą, co to takiego uczucia), brak jakichkolwiek ludzkich uczuć i serca, zero empatii i wrażliwości (poza nadwrażliwością na swoim punkcie), brak skrupułów i oczekiwanie, że będziesz mu w kółko prawić komplementy (fałszywych pochlebców ceni bardziej niż osoby szczere, akceptujące wady i zalety człowieka), usiłowanie przespania się z jak największą liczbą kobiet. Na początku udają bardzo miłych, dobrych i wręcz idealnych facetów, którzy na głowie staną, żeby zamieść pyłek spod nóg ukochanej. Powiedzą wszystko. Ale za chwilę znikną szybciej, niż się pojawili, gdy tylko dostaną, czego chcieli. I już będą polować na nową, naiwną zdobycz."
Na prawdę, jakbym o nim czytała. Długi czas ceniłam jego zalety, wydawał mi się gatunkiem na wymarciu, ale zachowanie podczas rozstania pokazało jego prawdziwe oblicze! Już zapomniałam jaki był "dobry i czuły". Przekreślił wszystkie swoje zalety bezlitosnym zachowaniem. Udowodnił, że odgrywał jakiś teatrzyk, że nie był szczery, że udawał. Na prawdę co raz trudniej przychodzi mi wspomnienie jakiejkolwiek pozytywnej rzeczy ze związku. Albo mam słaba pamięć, albo po prostu zorientowałam się, że było to wielką grą i nie warto pewnych zachowań zaliczać do 'pozytywnych' skoro przecież były fałszywe. Mam gdzieś jego przeprosiny i słowa "Gdybym Cię nie kochał to bym z Tobą nie był". Najwyższy czas, by Krzyś szedł do diabła. Minęły ponad 4 miesiące i zaczyna mi być wstyd, że na moim blogu jeszcze pojawiają się wpisy o nim. W ogóle mi wstyd, że tak po nim rozpaczałam. Gdzież ja miałam oczy ? I jeszcze o jedno mam żal do siebie. Zawsze powtarzałam, ze nie liczą się słowa, a czyny. Dlaczego to, gdy olał mnie na maksa, ja trzymałam się jego pięknych obietnic składanych kilka dni wcześniej, zamiast wyciągać wnioski z jego zachowania ? Chyba tak czasem bywa, bo życie jest przewrotne...
Ps. W poprzednim poście dodałam komentarz do wypowiedzi drogich koleżanek :)
"Miłość to znaczy popatrzeć na siebie,
Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy,
Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu.
A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie,
Ze zmartwień różnych swoje serce leczy,
Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu.
Wtedy i siebie i rzeczy chce użyć,
Żeby stanęły w wypełnienia łunie,
To nic, że czasem nie wie, czemu służyć:
Nie ten najlepiej służy, kto rozumie."
Czesław Miłosz
Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Co raz lepiej rozumiem sens słów, że życie zmienia człowieka. Nie można być wiecznie takim samym, nie zmieniać zdania i podejścia do różnych spraw. Nie ma nic stałego. Dzięki temu mamy rozwój :) Ja, dziewczynka z bajki o Kopciuszku, miałam swoje 5 minut, ale gdy zegar wybił północ, czar prysł, zrzucając mnie z wysoka na twardy, zakurzony bruk. W zasadzie śmiało mogę powiedzieć, że miałam to, co sobie wyśniłam. Po 3 latach samotności zjawił się mój książę. Pamiętam, jak znajomi wcześniej klepali się w czoło, mówiąc, że jak będę miała takie wymagania, to nikogo nie znajdę. A ja nic z tego sobie nie robiłam. Czekałam cierpliwie, bo czułam, że gdzieś tam jest :) Gdybym dała zmanipulować się otoczeniu, które próbowało mnie sprowadzać na ziemię, już dawno byłabym żoną i matką, idąc na łatwiznę, ale przecząc swemu wyobrażeniu szczęścia i idealnego partnera. Wolę być sama niż godzić się na związek z kimkolwiek, byle w związku po prostu być. Nie jestem z tych co myślą: raz się żyje, może jakoś to będzie. A później ranią odejściem, bo "Próbowałam, ale nie wyszło". Jak nie czuję jakiejkolwiek chemii to nie ma, po prostu nie i koniec, szkoda Twojego czasu. Wolę na starcie sprawić komuś chwilową przykrość niż gdyby miał się zaangażować.
Wracając do upadku na zakurzony bruk :) Cóż, trzeba się podnieść, otrzepać sukieneczkę i żyć dalej... Chyba już na innym poziomie. Z większym poczuciem realizmu, z przytłumionym romantyzmem i przygaszoną spontanicznością. I niestety, z oczekiwaniami wobec drugiej osoby...
Ja wiem, stan zakochania jest cudowny, chce się żyć, ma się przyjazny stosunek do ludzi, a złośliwość rzeczy martwych wcale nie doprowadza nas do irytacji. To jest fajne. Ale trzeba chyba do miłości podchodzić troszkę mniej emocjonalnie (o ironio!). Trzeba zapanować nad tym początkowym huraoptymizmem i fascynacją, często przybierającą kosmiczne rozmiary. Nie ma co się oszukiwać, gdy na samym początku już coś zgrzyta. Do tej pory nie miałam większych wymagań wobec partnera. Oczywiście musiał mieścić się w granicach 'mojego typu mężczyzny' czyli wysoki, wysportowany, męski. Choć nigdy nie wiem czym mnie życie jeszcze zaskoczy, może moją miłością życia okaże się całkowite przeciwieństwo powyższego Pana Idealnego.
Krzysztof dostał na dzień dobry 10 punktów w skali Apgar :) Choć za krzywe nogi i wytrzeszczone oczy można by było troszkę odjąć :P I w sumie miał wiele wad, które jakoś znosiłam. A czemu to ? Bo byłam spragniona miłości, chciałam kochać bezgranicznie i chyba mi się to udało. Akceptowałam, wspierałam, dowartościowywałam, mobilizowałam, dopingowałam, umacniałam w poglądach, pozwalając by ranił mnie słowami i czynami, doprowadzając wielokrotnie do łez. Pokazałam jak kochać. Myślę, że sam chciałby obdarzyć kogoś takim uczuciem jakim ja jego obdarzyłam. Pisał to nawet siostrze, że jest pełen podziwu dla mnie, że nikt nigdy go tak nie kochał. Ale Krzyś nie zdoła tak nikogo pokochać. Jestem tego pewna, jak niczego innego. Nie ujmując mu: nie ten poziom wtajemniczenia. On myśli jeszcze innymi kategoriami. Ma dokładne wyobrażenie jaka powinna być idealna długość włosów, na którą stronę zaczesana grzywka, jak krótka spódnica i jak głęboki dekolt. W momencie gdy dziewczyna któregoś dnia ubierze się lub uczesze po swojemu - Krzyś na każdym kroku pokazuje nieświadomie swoje niezadowolenie. Nie ma możliwości przecież, by jego partnerka zawsze wyglądała idealnie. Są takie momenty, że jest to niemożliwe. Przemęczenie, choroba, miesiączka, czy choćby poranek :)
A może ja się teraz mylę. Może on kiedyś zmądrzeje, dojrzeje. No cóż, nie przekreślam go, bo przecież na początku napisałam, że zmiany są częścią naszego życia i że nic nie trwa wiecznie. Może właśnie okaże się, że ten Krzyś, który szuka swojego ideału zwiąże się z całkowitym przeciwieństwem swoich marzeń i może będzie nawet szczęśliwszy niż z kimkolwiek innym.
Bardzo bym chciała znów się zakochać. Ale tym razem opakowanie mnie nie zwiedzie. Mężczyzna musi być zaradny i tego chyba najbardziej teraz szukam. Nie mogę być opiekunką, mamusią i osobistym psychologiem. Facet musi radzić sobie sam. Nie może mieć problemów ze sobą. Nie może być rozchwiany emocjonalnie i niezdecydowany. Nie może iść przez życie na paluszkach. Musi mocno stąpać po ziemi. Musi być błyskotliwy. Musi mieć jasne cele. Tak, mój mężczyzna nie może mieć takich wad jak Krzysiek i musi mieć takie zalety, jakich Krzysiek nie miał. Brzmi jak koncert życzeń, jak lista warunków rozkapryszonej dziewuchy. Zaręczam, że w miłości daję z siebie wszystko, staram się jak mogę. Ale miłość to nie tylko dawanie. Dlatego też od teraz, bez mrugnięcia okiem, zamierzam brać.
Jednocześnie oświadczam, że powyższy tekst może stracić swą moc prawną :) w momencie gdy na swej drodze spotkam faceta o którym pomyślę: "Tego człowieka warto k o c h a ć".
Ostatnio cierpię na zaburzenia ośrodka przyczynowo - skutkowego. Ot na przykład kilka dni temu o poranku, gdy odśnieżałam auto, weszłam do środka, nie zamknęłam drzwi, za to włączyłam wycieraczkę - spora warstwa śniegu leżąca na przedniej szybie wpadła do auteczka. Cudnie :) Dziś podobnie, tym razem w pracy - pomieszałam kolejność czynności, ale tego nie da się łatwo zobrazować. Może mi przejdzie ;) Tak jak 'dyskoból' a raczej jakiś stan zapalny w mostku. Męczyłam się równy miesiąc, mając wrażenie, że dysk wbił mi się do klatki piersiowej. Bolało, pulsowało, gorało. Nie mogłam zasypiać, obracać się na łóżku, dźwigać. W końcu poszłam po skierowanie do chirurga, a gdy w poradni dostałam termin na 'za 3 tygodnie', wręcz w okamgnieniu mi przeszło. Polska służba zdrowia... Aż prosi się samo, by użyć nadużywanego przeze mnie ostatnio stwierdzenia: żal.pl :) Juuuuuh ;) Płać człowieku składki, ale jak chcesz się leczyć - idź prywatnie, no i znowu płać...A jak nie masz kasy to czekaj na termin i... płacz. No, nie jest tak, nie jest tak ?
Wczoraj zastanawiałam się czy Krzysiek wyśle mi życzenia z okazji urodzin, które mam w kwietniu. Czuję, że nie, bo nie jest ani szarmancki, ani dobrze wychowany, ani pamiętliwy. A jeśli nawet wyśle mi smsa, nie mam zamiaru mu za niego dziękować. W ogóle nie mam zamiaru mu odpisać. Sama też nie wyślę mu życzeń w lipcu. Zdecydowałam tak i zdania nie zmienię, nie złamię się nawet, jeśli on faktycznie pośle mi życzenia. Bo jaki to ma sens ? Utwierdziłoby go to tylko w przekonaniu, że nadal o nim myślę i że jest taki boski. Nie, nie jest. I nie moja w tym rola, by upiększać dzień jego urodzin. Skoro jestem mu obojętna...Natomiast Wojtkowi, o ile nie przeoczę tego dnia, wyślę na pewno smsa. On do tej pory o mnie pamięta.
Mam co raz większą pogardę do tego bezdusznego chama... Nie zachował się jak człowiek na poziomie. Jest totalnym dzieciakiem, nudziarzem i bajerantem. Co ja w nim widziałam ?! Koleś ma problemy z samym sobą, więc nie dziwne, że mu się relacje z innymi ludźmi źle układają. Żenua. Ale się wnerwiłam. I dobrze. Bo najwyższa pora, by nie myśleć o nim z rozrzewnieniem. Od paru tygodni o Krzyśku myślę już tylko źle. Miał taką szansę i ją zaprzepaścił :):):) Cóż... :)
Oh laura - Release Me
I znowu poniedziałek. Dobrze, bo zapowiada się dużo pracy :) Fajnie, bo dziś będzie co oglądać wieczorem w TV, z drugiej strony zaś kiczowo, bo spędzam noce właśnie przed telewizorem, gdy jeszcze niedawno nie miałam wręcz czasu na ulubione programy...Żal.pl. Jaka kiepa! Nawet ktoś kto tak bardzo potrzebował wsparcia, teraz ma mnie w dupie. Mogłam się tego spodziewać, kiedy ja byłam wstrząśnięta rozstaniem, ona zajmowała się swoim związkiem, który i tak się rozpadł. Wówczas pielęgnowanie miłości było dużo ważniejsze niż pocieszanie przyjaciela. Ok. To jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Byłam na każde skinienie, poświęcałam swój czas. Ostatnie tygodnie spędziłam na wspieraniu kogoś, nie otrzymując za to nawet słów "pocałuj mnie w dupę S." Dzięki. Przyjaźń...
Wczoraj musiałam zapłacić zaliczkę za kolonię siostry. Czekałam z nią na plebani wraz z trzema młodymi chłopaczkami. Ksiądz upewnił się, że my w sprawie wyjazdu i wskazał drogę do gabinetu. Pyta mnie:
- Macie karty dziewczyny ?
- Tak, mam kartę siostry, bo ja już na tą kolonię się nie załapię :) - odpowiadam
- A z której Ty jesteś klasy ?
- Rocznik 86 :)
Mogłabym się cieszyć, że wyglądam tak młodo jak moja 12letnia siostra, ale tu raczej chodzi o to, że dzisiejsza młodzież wygląda nad wyraz dojrzale..
Wczoraj byłam na "Alicji w Krainie Czarów". Wychowana na klasyce Disney'a nie przepadam za mało kolorowymi, wręcz mrocznymi obrazami. Nie podobało mi się, z wyjątkiem alegorii do ludzkiego umysłu i mocy podświadomości. Jeszcze wtopa w kasach. Podaję numer rezerwacji (zwykle wyczytują nazwisko podporządkowane numerkowi i czekają na akceptację ze strony klienta), Pani pyta:
- Alicja ...?
- Nie, S. [imię]
Hahahhahahah :):):):):)
Boziu, wczoraj minęły 4 miesiące od rozstania. Dziwne, że w związku czas płynął dużo wolniej... A teraz...Niebawem nie obejrzę się, a będę dłużej sama niż z nim byłam :( i nic kompletnie nie działo się przez te 4 miesiące. Żadnych zmian, żadnych osiągnięć, sukcesów, wzlotów, uśmiechu od losu. Nic... :( Fajne podsumowanie...
Nie widuję jego, ani jego samochodu. Pewnie wieczory spędza u dziewczyny. Nawet nie chcę się denerwować i myśleć o tym. Wiem tylko, że nie potrafi być sam. Jestem więc pewna, że już innej opowiada o planach budowy i ślubie.
Tak bym chciała mieć kogoś...
Mój brat, który wyjechał na 2 tygodnie za granicę, poprosił, bym kupiła marcowy numer jego ulubionego miesięcznika. Nigdy nie miałam w rękach męskich pisemek, oprócz "Entera", "Chipa" i innych fachowych lektur taty. A tu proszę, męska wersja "Świata Kobiety", "Glamour" i "Claudii". Zaczytałam się w to całą sobą, mając wrażenie, jakbym podsłuchiwała męskie rozmówki o seksie, dietach, mięśniach i urodzie. Piszą tam na prawdę ciekawe rzeczy. Chciałabym przytoczyć:
"Facet na łowach"
'Dlaczego tak Cię denerwuje chodzenie z partnerką na zakupy? Dlatego, że Ty polujesz, a one zbierają. Badacze z University Of Michigan odkryli, że nasz sposób robienia zakupów jest w dużej mierze ewolucyjnym spadkiem po naszych przodkach. Facet ma w głowie obraz konkretnego przedmiotu, wchodzi do sklepu po to, żeby go upolować, a po załatwieniu sprawy wychodzi. Kobiety w dawnych czasach zajmowały się głównie zbieractwem, co wymagało dłuższych spacerów po okolicy, dokładniejszego przyglądania sie rzeczom, dotykania ich, sprawdzania ich koloru i faktury (bo niektóre rośliny mogły być trujące). Zabawne jak niewiele się zmieniliśmy.'
Zakres tolerancji:
Jeśli nieatrakcyjny mężczyzna zaprosi kobietę na randkę, aż 86,7% kobiet zgodzi się. Z kolei tylko 49,7% mężczyzn przyjmie zaproszenie od nieatrakcyjnej partnerki. Do łóżka z nieatrakcyjnym partnerem pójdzie 65,3% pań, z kolei na seks z nieatrakcyjną kobietą skusi się tylko 5,4% mężczyzn.
Faceci myślą, że mają wygląd i ciało młodego boga, nie zdając sobie sprawy, że mają po prostu tolerancyjną partnerkę...
Men's Health radzi:
"Gdy nie masz pod ręką termometru, możesz sprawdzić czy gorączkujesz, kierując spojrzenie maksymalnie w bok, bez poruszenia głowy. Jeśli oko Cię zaboli, prawdopodobnie masz 38 stopni lub więcej."
Jakich cech szukają mężczyźni u kobiet:
80% - lojalności i wierności,
78% - inteligencji,
60% - urody,
54% - poczucia humoru,
50% - zrozumienia,
35% - opiekuńczości.
...i wiele, wiele innych ciekawych tekstów ;) Idę na Dr Housa :) Dobranoc :)
Czasami jeszcze łapię się na myśleniu w liczbie mnogiej. Jadę samochodem, mijam mnóstwo pięknych domków, jedne już urządzone, drugie w stanie surowym i myślę sobie jeszcze niekiedy, że MY też mamy się budować, po czym uświadamiam sobie, że to już przeszłość, a wszystko, co miało być jutrem, nie zrealizuje się nigdy. Tysiące razy definiowane marzenia, miały być wspólne poranki w naszym domu, rodzina, miłość... Słowa wypowiedziane, wyryte w czymś tam, w materii, w gwiazdach, puszczone w eter. I co z nimi teraz się dzieje ? Pękają jak bańki mydlane przebite ostrzem igły. Strasznie głupie to uczucie, kiedy zapominam się tak jak dziś i kiedy muszę sprowadzić siebie na ziemię, otworzyć oczy. Że to już nie z nim, nie tak, nie tam i nie wtedy. Przed chwilą weszłam w jego galerię z konta fikcyjnego. 4 miesiące od rozstania. Boże, jaki to dla mnie obcy człowiek. Na ile go poznałam ? Kim jest, a kim chce być ? Myślę, że jest prostym, prymitywnym samcem, choć tak długo bronił się przed tym. Chciał być wartościowym człowiekiem z bogatą duszą... Przegrał sam z sobą, nie potrafiąc dłużej udawać kogoś kim chciał być.
http://ppaattiinnaa.wrzuta.pl/audio/57PBv0YizJy/oh_laura_-_release_me
Wraz z poprawą samopoczucia, rośnie poczucie własnej wartości, wiara w szczęście, niespodzianki od losu, a tym samym jakieś wygrane :) Dlatego też wczoraj puściłam smsa do Radia Zet, którego jestem wierną słuchaczką. Numer 7223 znam już na pamięć, kiedyś, gdy miałam drugi telefon, co jakiś czas brałam udział w konkursach. Ale przez ostatnie miesiące, gdy brakowało chęci do życia, przestałam też wierzyć w jakiekolwiek prezenty od losu. Niestety nie mnie było dane zgarnąć te wczorajsze 30 000 zł, dlatego dziś, gdy jadąc samochodem usłyszałam o kumulacji w RMF FM, wysłałam wiadomość ze swoim imieniem. 140 000 zł, to jest coś. Tylko jeszcze trzeba odebrać telefon odpowiednim hasłem... Tym będę martwić się później. Wysyłam smsa... 7225 - tak usłyszałam w radiu. Ach, jednak nie jestem nieomylna!:) Wiadomość zwrotna - anonse, bla bla bla... Pomyliłam numery wysyłając na jakiś serwis randkowy czy coś. Sic! W trakcie obsługiwania klienta dzwoni obcy numer - myślę sobie: "Odebrać zdaniem 'RMF FM najlepsza muzyka' czy nie? Hm trochę obciach..."
- Tak słucham ? - pytam pełna niepewności czy tracę właśnie szansę na główną wygraną.
- Dzień dobry... Tu Agnieszka... Czy chciałaby się Pani umawiać z kobietą? - pyta zachrypnięty głos w słuchawce.
- beeep beeeep beeeep - rzuciłam słuchawką.
No nie wytrzymam! Dodatkowo, w czasie gdy rozmawiałam z siostrą przez telefon, ktoś 2x próbował się do mnie dodzwonić, później dostałam jeszcze smsa o treści "Cześć".
Oblana zimnym potem wybrałam numer do Biura Obsługi Abonentów sieci Era.
"Witam, mam nadzieję, że Pani mi pomoże. Chcąc wysłać smsa do radia, wybrałam numer 7225 i od tego momentu jestem atakowana przez obce numery. Ratuuuunkuuuu" :)
Chyba się udało. Nie wiem co z tymi numerami, co do mnie dzwoniły, ale kolejne już nie zobaczą mnie na liście anonsów.
7225 - zapamiętajcie ten numer i nigdy nie wysyłajcie na niego smsów, no chyba, że jesteście głodni nowych przygód, nawet z kobietami :)
Lubię ten stan, kiedy wyrywam się z monotonii dnia codziennego. Im więcej mam do zrobienia, tym więcej pomysłów mi przychodzi do głowy, tym więcej kolejnych załatwień, tym więcej planuję rozrywek. Wstaję wcześniej, by po pracy szybciej móc jechać do siostruni i Maksia. Wracam wieczorem i nawet już nie zasiadam przed kompem. Cieszę się, bo może mi cienie pod oczami zmaleją :) Chcę zacząć jeździć na basen, nie mogę doczekać się wyjazdu do kina, wypada iść do fryzjera i w słoneczny dzień znowu wsiąść na rower. Budzę się do życia, Panie i Panowie - idzie WIOSNA!! :) W piątek byłam w Warszawie, pierwszy raz w życiu, aż wstyd :) No cóż, wielka wioska z Pałacem Kultury i Złotymi Tarasami znanymi z TVNu :) Dużo studenciaków, dorobkiewiczów, biznesmenów i bizneswomen, artystów szukających swojej szansy w stolicy. A z drugiej strony mnóstwo biedaków, bezdomnych i ćpunów z rozbieganymi oczami. Jak dobrze być już w domu :)
Nie mogę się doczekać, kiedy odpadną mi aktualne spore wydatki i będę mogła zapuścić się w dżunglę centrum handlowego, by upolować nowe, modne, wiosenne perełki. Tematem przewodnim najbliższych miesięcy będą akcenty marynarskie, jeans w każdej postaci i kobiece, marszczone rękawki. Mmmm podoba mi się to :). Jeszcze miesiąc i będzie dobrze. Na prawdę dawno nic sobie nie kupiłam.
A jeśli pomyślę o Krzyśku, zaraz pojawia się grymas na mojej twarzy. Żal.pl, żenua, ni mom czasu, nie dzisiaj, nie, w ogóle. Tak właśnie myślę, pewnie temu, że... go nie widzę. Że nie wiem z kim i kiedy się umawia, nie wiem gdzie przesiaduje, kogo całuje itp. I tak mi dobrze :) "Gdy Cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę..." to wielki sukces, bo wcześniej myślałam o nim non stop. Nie ukrywam, że zaglądam jeszcze na jego nk, ale dużo, dużo rzadziej i już bez wypieków na policzkach. Nie, na prawdę, Krzyś jest mi co raz bardziej obojętny, żeby nie powiedzieć, że mam go w d... :)
Postanowione, że wakacje spędzę za granicą. Pierwsze mowa była o Hiszpanii. Jednak tydzień w hotelu o poziomie standardowym, usytuowanym w nadmorskim kurorcie równa się trzem tygodniom spędzonym u obcej hiszpańskiej rodziny oferującej własny pokój z łazienką w kameralnym małym miasteczku z urokliwymi plażami. Niestety. Się miało prawie 5000 zł rocznego stypendium za wyniki w nauce to się rządziło kasą ;) Zatem pojawiła się perspektywa wakacji na Słonecznym Brzegu bądź Złotych Piaskach. Śladami podróży poślubnej moich rodziców, którzy kiedyś byli szczęśliwym małżeństwem :P No tak, ale co z tą intuicją ? Biały samochód = Hiszpania, czerwony = Bułgaria. Rozum podpowiada, że 14 dni wypoczynku za rozsądną cenę jest bardziej kuszącą wizją, za to serce ciągnie do Hiszpanii. Mam jeszcze czas, bo na razie nic nie rezerwuję. W zasadzie Słonce jest jedno, świeci równie mocno w Hiszpanii jak i w Bułgarii :) A ta czekoladowa opalenizna... mniam mniam mniam :) Uwielbiam! :)
Jeśli chodzi o pasję fotografowania - robię krok w przód. Zapisałam się na kurs fotografa liturgicznego, po którym będę upoważniona do wykonywania swojej pracy podczas ślubów. Taka legitymacja musi być. Zatem w połowie kwietnia wycieczka do Krakowa na wykłady :) No i jestem już na finiszu kompletowania sprzętu. Oj to będzie dopiero niezła zabawa :) Już nie mogę doczekać się, gdy chwycę w dłoń moje nowe cuda :) Nie dopuszczam myśli, że może mi się to nie udać !
Nie ukrywam, ostatnie dwa, trzy dni należą do pozytywnych, bo "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". Krzyś zmienił preferencje i przesiaduje teraz w nowo otwartej knajpce przy basenie. Dobrze, bo gdziekolwiek teraz jadę, to nie mijam już jego samochodu zaparkowanego pod pubem lub pizzerią. Nie wbijam sobie klina, że kiedy ja organizuję wyprawę do supermarketu, on siedzi z dziewczyną przy pizzy. Jest mi dzięki temu dużo łatwiej. Na nk też niewiele się u niego dzieje, nie obnosi się z nowymi pinezkami ani wyznaniami miłości. Albo jej w chwili obecnej nie posiada, albo chroni związek przed światem niczym Brangelina. Stawiam na to drugie. Pewnie wyciągnął wnioski po poprzednich porażkach, do tego dochodzi strach, że ja wszystko zniszczę (pamiętacie, że za kłótnię z Dorotką obwiniał mnie, bo aż jego siostra pisała z zapytaniem, czy czegoś jej nie nagadałam). Oczywiście ja w tym nie miałam swojego udziału. Tak więc na tej podstawie stwierdzam, że jego nowy związek będzie teraz ściśle tajny. A może to wcale nie nowy, tylko stary związek z Monisią, której niedawno wystawił komentarz. Wzięło mnie na spekulacje, choć w zasadzie nie zaprzątam sobie tym głowy. Nie mam zbyt wiele dowodów, informacji, śladów ;) zatem nie zabieram się za szczegółowe analizy, łączenie faktów i rekonstrukcję zdarzeń. W efekcie jakoś się zbieram i dochodzę do siebie :) Kilka razy w ciągu ostatnich miesięcy zastanawiałam się, co by było, gdyby chciał wrócić. Odpowiedź jest jednoznaczna: zdecydowane NIE. Zatem staram się wyjść z obecnego stanu, w którym jestem w jakiś tam sposób nastawiona na tryb oczekiwania, nadziei, że napisze, że się odezwie na nk, zadzwoni, whatever. Po co ? Skoro jestem pewna, że nie chcę jego powrotu ? Uzmysłowiłam sobie to i temu też jest mi łatwiej.
W ogóle to już czuję wiosnę w powietrzu, jestem gotowa na nową miłość, chcę być na prawdę szczęśliwa, zamiast żyć w jakiejś iluzji i kochać nie kogoś, a swoje wyidealizowane wyobrażenie o kimś. Do tego nie dam się zdołować wizją staropanieństwa, w końcu nie jedno przecież może się jeszcze wydarzyć :)
Ps. Ula, odezwę się :)
Ten tydzień zapowiadał się lepiej od poprzedniego, kiedy to byłam totalnie rozklekotana emocjonalnie, powiem więcej - porównałabym się do szkła rozbitego na drobny maczek. Po Walentynkach była poprawa, tym bardziej, że misio Krzysio nie dostał żadnego prezentu na nk, jedynie mógł dostać e-walentynki, o których istnieniu i tak się nie dowiem. Ale to akurat dobrze. Ogólnie w ostatnich dniach pozytywne nastawienie mieszało się ze słonymi łzami, wylewanymi wieczorami.
W środę zaliczyłam bezbolesną wizytę u stomatologa :) w czwartek byłam na 'graniu'. Gościu tłumaczył mi, że wibracje misy podnoszą intuicyjność. Przytoczył przykład:
"Chcesz kupić samochód, musisz wybrać między białym a czerwonym. Od razu decydujesz się na biały, ale sprzedawca zachwala czerwony - skórzana tapicerka, bajery itp. Zatem wybierasz czerwony. I źle wybierasz. Może po jakimś czasie i tak na Twojej drodze stanie biały samochód, ale jest jeden problem: to już nie będzie ta sama energia co na początku. Bo od tego czasu miałaś drugi, trzeci, czwarty samochód. To już nie jest to samo. Tak też jest po poważnych kłótniach. Wydaje nam się, że zapomnimy, przebaczymy, ale już nigdy nie będzie tak jak wcześniej."
Dodam, że ja nic o swoich problemach tam nie mówię :) I kurcze wtedy doszło coś do mnie. Tęsknię za człowiekiem, którym Krzysiek był do dnia rozstania. Widzę go takim, jakim go poznałam. A przecież tyle się zmieniło. Przecież wielbił od tego czasu minimum 4 dziewczyny, z czego z jedną, daję sobie głowę uciąć - kochał się, z drugą przynajmniej się pieścił. I za kimże ja tęsknię ? Za kimś, kto w czasie kiedy ja płakałam i cierpiałam, całował inną ? Przecież dobrze wiem, że nie dałabym rady z nim być po tym wszystkim. Więc po co rozmyślać ?
Wczoraj usunęłam wszystkie wiadomości z nk. Czyste, puste skrzynki. 5360 maili wysłanych między 24/11/07 a 19/02/10. Chcąc nie chcąc natrafiłam na gorący okres, w którym poznałam Krzyśka. Oczywiście zdawałam z tego relacje mojej kuzynce :) I tak np dnia 15/02/09 o godz. 3:35 (po imprezie walentynkowej) napisałam:
"Więc kochana, było słodko !!!!!! Teraz wróciłam
A kolejna wiadomość - 15/02/09 o godz. 12:38
"Kotusiu potem idziemy na sanki!!!!!!! na P. górę
Ja, on, Kasia, i tacy jego kumple, Ania chyba też, bierzemy aparat więc może zrobię jakieś foty to dodam
Ja mu dałam książkę "Potęga podświadomości" tj o rozwoju duchowym, o realizacji swoich pragnień itp. Chciałabym żebyś to kiedyś przeczytała (dostaniesz ode mnie jeśli tylko wyrazisz chęć czytania
Wiem, ze to już czytał 5 lat temu (ale nie pamięta nic
"Choć znasz już treść tej książki, zachęcam byś często do niej wracał.
Być może to dzięki niej w moim życiu zaczęli pojawiać się tacy wspaniali ludzie jak Ty.
Nigdy nie zaczynaj wątpić, że czeka na Ciebie wiele cudownych momentów.
Życzę Ci wiary w siebie i nadziei na jeszcze piękniejsze jutro."
I mi napisał eska:
"Sabinciu pewnie jeszcze śpisz, ale nie mogę się opanować i Ci napiszę: zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie poprzez ten wspaniały prezent, jeszcze nigdy takiej rzeczy od dziewczyny nie dostałem. Jestem Ci wdzięczny za wszystko. Jesteś wyjątkowa, myślałem dotychczas, że nie ma już takich dziewczyn jak Ty, odwdzięczę się po stokroć, bo... dla mnie to jest szok.
dziękuję Ci za to, że jesteś taką osobą jaką jesteś, bo wiem, ze nie ma tu żadnej gry. Twój Krzyś
Odpisałam mu jak wstałam, że ja żyłam nadzieją, że istnieje jeszcze jeden "egzemplarz" tego wymarłego gatunku i oto jest
":-) Już myślałem, że coś się stało, tak mam kiedy mi zaczyna na kimś zależeć. Przeczytałem na razie 50 stron ze swojego prezentu i mam zamiar dziś skończyć. Aż dziw, ze się zgadza z moimi poglądami na życie. Jeszcze się nie znamy zbyt dobrze, ale czuję, że to właśnie to czego tak długo szukałem.. Zobaczysz jeszcze, jak Bozia da, co potrafię robić dla ukochanej osoby. Dla mnie liczy się trwały związek w zaufaniu, wiem, że dla Ciebie też i to mi daje nową chęć do życia. Dziękuję za wszystko jeszcze raz, leczysz mnie sobą i nie zmieniaj się."
A ja na to:
bo mnie zamurowało...
Wszystko już poszło do kosza, tylko te dwie wiadomości wkleiłam do Worda, by móc skopiować je tutaj. Cóż ja mogę powiedzieć... Cudowna jest ta euforia na początku związku, ta wiara w miłość i szczęście. Ta pewność, że druga osoba jest właśnie "tą". Ta fascynacja i uwielbienie. Piękna to rzecz... Ale czymże są słowa, jaką mają wartość ? W nowym związku nie chcę karmić się słodkimi obietnicami. Nie chcę długich, romantycznych smsów na 5000 znaków. Nie chcę takiego paplania. Chcę by druga osoba swe uczucia objawiała w czynach. By była przy mnie nawet jak mam gorszy dzień i nie straszyła odejściem. By wspierała mnie i wierzyła we mnie. By była wyrozumiała i taktowna. By nie sprawiała mi przykrości. Nie musi obiecywać mi miłości i wierności. Nie musi obiecywać mi domu i gromadki dzieci. Nie musi mówić, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Niech po prostu mnie kocha i traktuje najlepiej jak tylko potrafi. Dobrze to wiem, że jeśli zechce odejść, i tak to zrobi, bez względu na składane obietnice. Słowa nie są warte nic. Bo milion słów można unieważnić jednym czynem.

